poniedziałek, 11 stycznia 2010

Tomasz Lem "Awantury na tle powszechnego ciążenia"


Szósta klasa podstawówki i moja największa szkolna trauma. "Opowieści o pilocie Pirxie" wygrywają zorganizowany przez polonistkę plebiscyt na nadobowiązkową lekturę i mój udział w porażce "Ani z Zielonego Wzgórza" (tak, tak, głosowałam na Lema). Jakże szybko pożałowałam porwania się na literaturę science-fiction. Właściwie wszyscy w klasie (no, prawie wszyscy) pożałowali. Na próżno staraliśmy się przekonanać panią do zmiany lektury - szkolny przymus po raz pierwszy dał mi się we znaki. Od tego momentu "Opowieści..." stały się dla mnie synonimem lektury nudnej i uciążliwej, a ponadto skutecznie powstrzymywały mnie przed sięganiem po inne książki Lema. Dopiero na studiach przełamałam ten opór, ale i tak nie uważam literatury science-fiction za swoją działkę.
Do książki podchodziłam z mieszanymi uczuciami. Zastanawiałam się, czy nie będzie to po prostu odcinanie kuponów od sławy ojca. Jednak - żeby nie było wątpliwości - głównym bohaterem książki Tomasza Lema jest on sam. Oczywiście, na jego życiu zaważyła pisarska kariera ojca, ale w tej niedługiej książeczce brakuje szerszego wywodu na ten temat, a we wszystkich historyjkach uderzył mnie dystans między ojcem a synem.
Opisując swoje dzieciństwo w PRL-u a później lata szkolne w Wiedniu, syn autora wymienia liczne anegdotki (bardziej lub mniej zabawne), niestety często podporządkowane dziecięcej pamięci czy po prostu gdzieś zasłyszane. O samym Stanisławie Lemie dużo się nie dowiemy: łasy na słodycze, był fanem motoryzacji, przyjaźnił się z kwiatem polskiej inteligencji. Standard. Wszystko to jednak zostało potraktowane zbyt skrótowo, aby stanowić atrakcję zwłaszcza dla amatorów twórczości pisarza. Bo cóż oryginalnego tkwi w historyjce o małym Tomku zakradającym się do pokoju ojca, w którym przebywał także Jan Józef Szczepański, wyłącznie po to, by podziwiać fajkę gościa? Wśród licznych historii rodzinnych trafiają się także prawdziwe perełki, a z całej mozaiki wyłania się szkic do portretu Stanisława Lema, osoby niezwykle utalentowanej, a zarazem sprawiającej trudności w codziennym współżyciu.
Podsumowując, "Awantury na tle powszechnego ciążenia" zasługują na uwagę jako pozycja lekka i przyjemna. Jakże wspaniale jest odkrywać, że wielkie umysły także nie były wolne od zwykłych ludzkich słabości!

Ocena: 3,5/6

(Tomasz Lem, Awantury na tle powszechnego ciążenia, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009)

wtorek, 5 stycznia 2010

Cristina Sanchez-Andrade "Coco"


Historia wielokrotnie uczyła nas odróżniania dzieła od człowieka, który je stworzył. Artyści niekoniecznie dorównywali swoim artefaktom. Cristina Sanchez-Andrade postawiła sobie na cel odbrązowienie ikony mody, za jaką powszechnie uważana jest Coco Chanel. W tej biograficznej powieści autorka na pierwszy plan wysuwa usposobienie genialnej projektantki, a jej kreacje przedstawia jako rezultat określonych stanów psychicznych. Okazuje się, że ta na pozór silna osobowość przez całe życie nie mogła uwolnić się od kompleksów niskiego urodzenia (żaden z licznych kochanków nie mógł jej przez to zaproponować małżeństwa) i braku miłości w dzieciństwie. Sama bohaterka niezdolna do wyrażania uczuć, zimna i wyrachowana, stała się nieznośna dla otocznenia. Jak widać sukces (także finansowy) nie może zagwarantować szczęścia w życiu osobistym, stopniowo izoluje się od ludzi i popada w coraz głębsze paranoje.
Wszystko to zostało zaprezentowane na tle odchodzącej już belle epoque i burzliwych dziejów pogrążonej w dwóch wojnach światowych Europy, gdzie losy Coco splatały się z losami najznamienitszych postaci tamtych czasów od Pisassa, poprzez rosyjskich książąt i europejskich polityków, do walczących sufrażystek. Niezwykła panorama napisana ze swadą!

Ocena: 4/6

(C.Sanchez-Andrade, Coco, przeł. A. Krakowska, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2008)

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Bernhard Schlink "Lektor"


Hannah Arendt szukając korzeni totalitaryzmu zwróciła uwagę na banalne zło - czynione automatycznie, więc bezrefleksyjnie. Takie postrzeganie problemu budzi ambiwalentne uczucia - z jednej strony trudno nie przyznać filozofce - łatwiej wykonywać rozkazy niż je analizować, ale z drugiej strony pojawia się wątpliwość: czy nie jest to zbyt łatwe wytłumaczenie? Niestety, Schlink, opierając się na myśli Arendt, zrobił to bezkrytycznie. I to jest główny zarzut, który stawiam tej powieści.
Głównego bohatera, Michaela poznajemy, kiedy, jako piętnastoletni uczeń nawiązuje romans z dojrzałą konduktorką Hanną. Płomienne uczucie, którym chłopiec obdarzy dwukrotnie starszą od siebie kobietę, wywrze piętno na jego dalszym życiu. Gdy Hanna niespodziewanie wyprowadza się z domu i zrywa z chłopcem wszelkie kontakty, nawet nie może przypuszczać, że spotkają się za kilka lat w zgoła odmiennych okolicznościach. Bowiem po upływie kilku lat losy Michaela, młodego studenta prawa skrzyżują się z losami Hanny na sali rozpraw. Są to lata procesów zbrodniarzy hitlerowskich.
Jak się okazuje, Hanna była aufzejerką w obozie dla kobiet, ponadto odpowiada za śmierć grupy więźniarek, które zamknięte w kościele podczas ewakuacji obozu, spłonęły żywcem, bo zamknięte od zewnątrz drzwi nie zostały otwarte podczas pożaru. Autor prezentując mroczną przeszłość bohaterki stara się szukać dla niej usprawiedliwień. I okazuje się, że Niemka nie tylko nie analizowała otrzymanych rozkazów, ona po prostu nie umiała ich odczytać! Była tylko trybikiem w wielkiej machinie. I znów pojawia się ambiwalencja: trudno nie zgodzić się, że Holocaust mógł się wydarzyć dzięki takim ludziom jak Hanna - będącymi wyłącznie trybikami w machinie totalitaryzmu, ale nie powinno się dawać im łatwych usprawiedliwień.

Ocena: 4/6

[B. Schlink, Lektor, przeł. K. Niedenthal, Warszawa 2009]