poniedziałek, 13 grudnia 2010

Liza Marklund "Zamachowiec"


Już od długiego czasu ostrzyłam sobie zęby na powieści Lizy Marklund. W zasadzie jest to jedna z nielicznych autorek skandynawskich kryminałów, z którą nie miałam do czynienia. Dobrze, że postanowiłam to nadrobić i podjąć ryzyko, jakie stanowiło zainwestowanie w komplet powieści.

Problem miałam jeden: według jakiego klucza poznawać Marklund. Autorka skomplikowała sprawę, umieszczając w przedmowie do „Studia Sex” informację, jakoby wydarzenia w nim opisywane rozgrywały się osiem lat przed wydarzeniami poprzedniej książki, czyli „Zamachowca”. Po długim namyśle postanowiłam dochować wierności chronologii wydania i przyjaźń z pisarką rozpocząć od drugiej z wymienionych pozycji. Lektura „Zamachowca” tak mnie urzekła, że żałuję czasu na ten namysł zmarnowanego.

Opis fabuły „Zamachowca” nie ujął mnie od początku. Spodziewałam się typowej sensacji, gdzie szybkość rozgrywanych wydarzeń rekompensować ma brak frapującej intrygi. Nic bardziej błędnego. Marklund udało się zachować idealne proporcje między tymi dwiema sprawami, a – co ucieszy miłośników skandynawskich kryminałów (za takiego siebie uznaję) – nie obejdzie się do grzebania w mrokach przeszłości, odkrywania rodzinnych tajemnic i w ogóle od pejzażu życia społecznego w Szwecji.

To, co odróżnia powieści Marklund od literatury, jaką serwują inni skandynawscy autorzy – choćby Larsson czy Mankell, a co dla mnie stanowi największy walor powieści, jest uczynienie bohaterką kobiety. Annika Bengtzon to reporterka kryminalna, która z różnym powodzeniem usiłuje znaleźć równowagę między pracą a życiem rodzinnym.

Nad całą fabułą unosi się feministyczna refleksja o tym, jak kobietom trudno budować sukces na zawodowym gruncie i o tym, jak społeczeństwo utrudnia im pięcie się po szczeblach kariery. I właśnie za te odchylające się w lewą stronę konkluzje cenię kryminały Skandynawów, wśród których „Zamachowiec” zajmuje szczególne miejsce.

Ocena: 5,5/ 6

(L. Marklund, Zamachowiec, przeł. P. Pollak, Wyd. Czarna Owca,

sobota, 4 grudnia 2010

Charlotte Link "Echo winy"



Pisanie pracy magisterskiej kompletnie mnie wessało. Od kilku miesięcy jest to dla mnie stan permanentny. Główne objawy z nim związane to odłożenie na bok wszelkiej "poważnej" literatury, a przede wszystkim zaniechanie pisania o czymś innym niż postmodernizm, banalizm, postfeminizm czy supermarket kultury.
Od czasu do czasu - dla zdrowia psychicznego - podczytuję sobie kryminały i gromadzę zbiory na czas "po obronie". Więc już teraz z półek melancholijnie spoglądają na mnie Mario Vargas Llosa, A.S. Byatt, Aldous Huxley i inni, którzy muszą poczekać na lepszy czas, który nastąpi - optymistyczna wersja - w styczniu.

Przerwę w dywagowaniu na temat kobiecej tożsamości poświęciłam na lekturę "Echa winy". Dotąd nie czytałam nic, co wyszło spod pióra tej niemieckiej autorki, docierały do mnie tylko pochlebne opinie na temat jej twórczości.

Czytając powieść zastanawiałam się, skąd tyle pozytywnych wypowiedzi, które tu i ówdzie można o Link przeczytać. Bowiem pierwsza część książki kompletnie mnie rozczarowała. Miałam nawet zrezygnować z dalszej lektury, bo skoro praca magisterska lub myślenie o niej ;) zajmuje większość mojego wolnego czasu, to krótkiej chwili wytchnienia mogłabym poszukać w jakiejś ciekawszej lekturze. "Echo winy" doczytałam jednak do końca. I dobrze!

W swojej fabule Link splata kilka prezentowanych równocześnie wątków. Są rodzice, których dzieci stały się ofiarami mordercy o pedofilskich skłonnościach, jest też naiwne dziewczę, na które dybie psychopata. Poznajemy też losy dwóch małżeństw, których drogi splotły się w smutnych okolicznościach. Niemcy - Livia i Nathan Moore tracą dorobek życia, gdy ich łódź idzie na dno. Pomocy udzielają im angielski bankier Fredric Quentin i jego żona Virginia, którą zafascynuje tajemniczy przybysz. Angielka, ze swoimi dylematami, wyrasta na główną bohaterkę thrillera. Szkoda, bo dla mnie jest postacią kompletnie niewiarygodną, w kireujące nią motywacje i zachodzące w niej przemiany, trudno było mi uwierzyć.

Podczas lektury pierwszej części zamiast pytać: "co się stanie?", zastanawiałam się: "jak autorka poprowadzi akcję?". Mam świadomość, że ten "efekt obcości" nie został wprowadzony przez autorkę celowo. Na szczęście drugą część powieści czytało mi się zdecydowanie lepiej. Mimo obmierzłej protagonistki, która jest postacią tak antypatyczną, że wręcz życzy się jej, aby spotkało ją coś złego. Tajemnica z przeszłości mało mi wyjaśniła, bo Virginia po prostu zawsze była zepsuta. Brnęłam jednak dalej, ponieważ podobał mi się wątek z poczynaniami zboczeńca i opis doświadczanej przez rodziców ofiar straty.

Ponieważ Link udało się utrzymywać napięcie, a rozwiązanie intrygi mogło zaskoczyć, warto przemęczyć się czytając o rozterkach zblazowanej Virginii Quentin.

Ocena: 3,5/6

(Ch. Link, Echo winy, przeł. M. Archman, wyd. 2, Wyd. Sonia Draga, Katowice 2010.)