czwartek, 10 czerwca 2010

J. Seghers "Panna młoda w śniegu"


Skandynawskie kryminały są popularne. Ta teza nie podlega dyskusji. Ale skandynawskie kryminały wychodzące spod pióra pisarzy innych narodowości to nie paradoks, ale dowód, że literatura kryminalna powstająca w krajach Północy Europy to już odrębny gatunek.

Jan Seghers (a właściwie Matthias Altenburg) potrafi pisać jak Mankell, co udowadnia w drugiej wydanej w Polsce powieści. Jest mu o tyle łatwiej, że jako krytyk literacki musi być wyczulony na literackie niuanse; z literatury skandynawskiej czerpie to, co najlepsze.

Kryminał, który otrzymujemy jest „skandynawski” od początku do końca. Sprawa, którą musi rozwiązać komisarz Marthaler jest mroczna, rozgrywająca się w zimowej scenerii i dotyczy brutalnego zabójstwa młodej dentystki, która niedługo miała wyjść za mąż. Tajemnice denatki stopniowo będą wychodzić na światło dzienne, ale dokonana zbrodnia to nie ostatnie słowo mordercy, któremu czoła będzie musiał stawić komisarz. Od razu przychodzi na myśl podobieństwo postaci wykreowanej przez Seghersa do Kurta Wallandera. Marthaler, tak jak Wallander, ma kłopoty z nadwagą, a jego miłosne perypetie wywołać mogą uśmiech politowania.

Głównym atutem jest jednak intryga, zręcznie poprowadzona i trzymająca w napięciu. Rozwiązanie zagadki było dla mnie zaskoczeniem, a dla kryminału nie ma lepszej rekomendacji.

I choć okazuje się, że Frankfurt może stanowić idealną scenerię dla przerażających zbrodni, to moje wątpliwości budzi wtórność Seghersa wobec Skandynawskich autorów. Ale na razie kwestia ta pozostaje otwarta, bo to pierwsza książka Seghersa, po którą sięgnęłam. Poczytamy, zobaczymy.

Ocena: 4/6

(J. Seghers, Panna młoda w śniegu, przeł. E. Kalinowska, Wyd. Czarne, Wołowiec 2010.)